sobota, 16 stycznia 2016

Karmienie Mnichów


Może to trochę niefortunne określenie, ale w rzeczywistości to naprawdę jest karmienie mnichów. Rytuał ten odbywa się codziennie rano w miejscowości Luang Prabang w  Laosie. Miasto Luang Prabang leży nad rzeką Mekong, w północnym Laosie i do 1975 r. było stolicą tego kraju.
Nie ma tam zgiełku jak w większości azjatyckich miast,  jest  czysto, spokojnie i życie toczy się leniwie.




 
Swoisty pochód mnichów, którym wierni ofiarowują  żywność, odbywa się ok. 5 rano. Trochę mamy problem aby tak wcześnie wstać, bo dzień wcześniej bawiliśmy się na prawdziwym laotańskim weselu (takim na ok. 1000 osób). No ale, nie ma to tamto, trzeba wstawać, bo przecież kiedy i gdzie  pojawi się następna okazja aby zobaczyć, co tam zobaczyć...samej nakarmić mnichów:)


Tutaj z koleżanką Basią, już nie możemy się doczekać .

















 
 
Najczęściej ofiarowuje się małe kuleczki z kleistego ryżu, które wydziela się rękoma. U nas to byłby nietakt, brak higieny itd. ale w Laosie to jest normalne. Ci którzy chcą obdarować mnichów sami przynoszą jedzenie z domu, ale też można kupić ugotowany ryż w bambusowych koszyczkach specjalnie przygotowany przez panie.














Byli też tacy co karmili mnichów czekoladą Milka, batonikami Duplo, czy polskimi Pawełkami ;)










Ten mnich troszkę się zdziwił na widok Pawełka :)






Ponoć żywność , którą mnisi zbiorą wykładają na wspólny stół i dzielą się nią sprawiedliwie. Do tej pory zastanawiam się czy czekoladek starczyło dla wszystkich;) .



7 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawe... doświadczenie :) Zapewne ma przynieść szczęście i powodzenie osobom dzielącym się jedzeniem?
    I bardzo spodobał mi się pomysł poczęstowania mnichów polskimi słodyczami. Jeśli sama się tam kiedyś wybiorę, to zabiorę kukułki :) Albo michałki :)
    No, a to wesele na 1000 osób (OMG), będzie relacja??? Bardzo, bardzo jestem ciekawa...
    Mnie nosi, tak strasznie chciałabym pojechać gdzieś, tyle miejsc zobaczyć. Niby mogę, ale sama. Bo razem trudno, udało nam się z mężem wyrwać na parę godzin 300 km dalej... i wspólnie zjedzone śniadanie w knajpie było przeżyciem. Ale jak się chce mieć stare owczarki, do trza siedzieć na tyłku. Od dawna nie ruszyłam się dalej niż do Pragi :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że to może przynieść szczęście i powodzenie nie pomyślałam, wzięłabym wtedy więcej batoników ;).
      Relacja z wesela będzie, bo to rzeczywiście było swoiste przeżycie. Nawet mam jakieś filmiki (chyba), muszę przejrzeć. Co do wyjazdów, to od paru lat przeważnie jeżdżę sama lub z przyjaciółmi, bo też ktoś musi zostać z psem i kotem. A Pragę bardzo lubię i w ogóle Czechy...chyba nawet o tym napiszę kiedyś.
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    2. Tak mi się wydaje (z tym szczęściem), ale nie jest to podparte żadnymi naukowymi dowodami :)

      Czechy uwielbiam i jestem świecie przekonana, że kiedyś tam zamieszkam :D Ostatni raz byłam sierpniu, w Pradze właśnie. Teraz pocieszam się, robiąc knedliczki z ichniejszych produktów (nawet mąkę przywiozłam, i kaszę ziemniaczaną w proszku ;) ). Może na wiosnę się uda? Miałam w grudniu jechać na Islandię, szykowałam się do podróży od miesięcy - ale nie wyszło niestety :(

      Usuń
  2. Bardzo ciekawe doświadczenie, jak zwykle z przyjemnością przeczytałam i obejrzałam:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe, dziekuję, czuje się wzbogacona:)

    OdpowiedzUsuń