środa, 30 listopada 2016
Na targu indiańskim, czyli włóczka mnie wszędzie znajdzie.
Podczas mojego pobytu w Meksyku przejechałam po tym kraju prawie 4500 km. Oglądałam różne ciekawe miejsca, trafiłam m. in. na targ indiański w San Juan Chamula w stanie Chiapas. Miasto jest zamieszkałe przez Indian z plemienia Tzotzil, potomków Majów.
Panie noszą piękne , futrzane spódnice, a panowie takież tuniki :
Tylko patrzeć, jak kreatorzy mody odgapią od Indian ten trend i zaczną lansować futrzane spódnice. Sądzę, że spokojnie można ich wyprzedzić i samej sobie uszyć taką spódnicę na zimę, może niekoniecznie do japonek ( bo u nas jednak zimniej ). Z kozakami też by dobrze wyglądała.
A może tunika ?
Futrzane kamizelki są modne od jakiegoś czasu, to może teraz pora na futrzane tuniki. Naprawdę mi się to podoba.
Miasteczko San Juan Chamula słynie z przedziwnego kościoła . Z zewnątrz wygląda normalnie...
Natomiast wnętrze ma zadziwiające. Jest tam mnóstwo świec , których światło odbija się w lustrach otaczających figury świętych. Na podłodze, usłanej gałązkami sosnowymi, siedzą Indianie i odprawiają swoje rytuały , wykorzystując do tego świece, jajka i żywe kurczaki. Kościół ten, to połączenie katolicyzmu i prekolumbijskich wierzeń Majów. Synkretyzm religijny w czystej postaci. Niestety, wewnątrz kościoła nie wolno robić zdjęć. Właściwie to dobrze, nie wszystko na tym świecie musi być sfotografowane.
Piękny też mają cmentarz, jak w całym Meksyku, bardzo kolorowy i jeśli można tak powiedzieć o cmentarzu... wesoły.
Rzut oka na miasteczko:
Ale mnie w tym miasteczku najbardziej urzekł indiański targ i wystawiane tam rękodzieło.
Na jednym ze stoisk znalazłam coś, co mnie szczerze uradowało, a mianowicie włóczki, całe stosy włóczek :))) Możecie sobie wyobrazić jaka była moja radość, spotkać włóczki na indiańskim targu to jest to, co knitolog lubi najbardziej :)))
Oczywiście, że kupiłam :))) Całe cztery motki (te, które dotykam na zdjęciu ). Jak coś wydziergam , to się pochwalę ;)
Włóczka mnie wszędzie znajdzie, poprzednio w Madrycie KLIK , teraz u meksykańskich Indian :)
piątek, 25 listopada 2016
Pomarańczowy piórkowy i Diego Rivera.
Nie było mnie przez chwilę na blogu, pojechałam na wakacje. Ja z tych , co wakacje mają w listopadzie ;) Listopad to w Polsce ponury miesiąc i od kilku lat staram się w tym czasie gdzieś wyjechać, aby nie zwariować ;) Jak mi się nie uda na dłużej to chociaż na krócej np. na kilka dni do Barcelony KLIK . W tym roku wybrałam się do Meksyku. Meksyk od kilku lat był na mojej liście marzeń i wreszcie w tym roku się doczekał. Jako że jestem knitologiem w podróży, to nie byłabym sobą gdybym przy okazji nie machnęła kilku fotek moim udziergom .
Moje uzależnienie od sweterków piórkowych sięga zenitu , tak więc przedstawiam mój następny Piórkowy.
Dane techniczne:
włóczka: mohair luxe paillettes ze stajni Lang Yarns
druty: 3,5 mm
zużycie: 5 motków (szósty motek zaczęłam po to aby zamknąć oczka, bo już mi się nie chciało pruć)
wzór: knitolog w podróży
No dobra, sweterek jak sweterek, nie on tu jest głównym bohaterem ;) Najważniejsze jest to co jest za moim plecami , murale Diego Rivery :))))
Zdjęcia zrobione zostały w Pałacu Prezydenckim w Mexico City .
W Pałacu tym znajdują się przepiękne murale Diego Rivery KLIK , które przedstawiają całą historię Meksyku.
Ten, kto oglądał film pt. Frida KLIK , zapewne pamięta to miejsce z filmu. Bardzo chciałam zobaczyć te murale, bo mam lekką skłonność do murali i graffiti (kiedyś już pokazywałam sweterek z grafitti w tle) KLIK .
I jeszcze rzut oka na detale.
Gdyby komuś jeszcze mało było zdjęć sweterka ;) to proszę bardzo :
Mam nadzieję, że ktoś jeszcze do mnie zagląda, pomimo mojej dłuższej nieobecności na blogu :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)