piątek, 30 grudnia 2016

Letnia bluzeczka zimową porą.



Grudzień się kończy, zima w pełni , a ja tutaj wyskakuję z letnią bluzeczką.

No cóż ... cienką, jedwabną bluzeczką chciałam trochę ocieplić atmosferę ;)






Bluzeczkę zrobiłam  dawno temu i trochę już ze mną pojeździła. Bardzo ją lubię , bo jest taka leciutka i nic nie waży, niczym sweterek piórkowy ;)


Dane techniczne:

włóczka:   Maharaja Silk Lace ( 100 % jedwab )
druty: 3,25 mm
zużycie : trochę ponad 100 g
wzór: knitolog w podróży



Włóczkę tą kupiłam jakieś 3 lata temu. Był to jeden z moich pierwszych internetowo-włóczkowych zakupów i szczerze mówiąc jak ją zobaczyłam to byłam lekko przerażona. Cienizna okrutna i jak ja dam radę. Zaczynałam kilka razy , brak doświadczenia i odpowiednich druciarskich umiejętności trochę mnie zniechęcił. Nie umiałam jeszcze robić magic loopem i ciągle mi się wszystko przekręcało. Ale ta włóczka tak mi się podobała, że nie odpuściłam. Jedwab jest śliski , więc lepiej zaczynać od prowizorycznych oczek z łańcuszka. Teraz  pewnie zrobiłabym ją na mniejszych drutach, ale wtedy 3, 25 mm to był szczyt moich możliwości ;)






Zdjęcia zostały zrobione podczas pobytu w Meksyku.



Może wrzucę jeszcze parę zdjęć z przepięknych meksykańskich cenot.

Cenoty to naturalne studnie wyrzeźbione w wapiennych skałach.  Te jeziorka, jaskinie, tunele, często  bywają połączone ze sobą. W Meksyku, na półwyspie Jukatan jest ich około 3000, nie wszystkie jeszcze przebadane, sprawdzone, skrywają wiele tajemnic. W czasach Majów w cenotach składano ofiary , nie tylko z kosztowności , ale także z ludzi...

W dzisiejszych czasach można sobie w nich popływać ...
























Ach... wszystko trzeba teraz udokumentować, sfilmować, sfotografować... takie czasy ;)















Chciałabym wszystkim złożyć serdeczne życzenia zdrowia i pomyślności w Nowym Roku 2017 :)





 
 
 

środa, 30 listopada 2016

Na targu indiańskim, czyli włóczka mnie wszędzie znajdzie.



Podczas mojego pobytu w Meksyku przejechałam po tym kraju prawie 4500 km. Oglądałam różne ciekawe miejsca, trafiłam m. in. na targ indiański w San Juan Chamula w stanie Chiapas. Miasto jest zamieszkałe przez Indian z plemienia Tzotzil, potomków Majów.









Panie noszą piękne , futrzane spódnice, a panowie takież tuniki :













Tylko patrzeć, jak  kreatorzy mody odgapią od Indian ten trend i zaczną lansować futrzane spódnice. Sądzę, że spokojnie można ich wyprzedzić i samej sobie uszyć taką spódnicę na zimę, może niekoniecznie do japonek ( bo u nas jednak zimniej ). Z kozakami też by dobrze wyglądała.

A może tunika ?

Futrzane kamizelki są modne od jakiegoś czasu, to może teraz pora na futrzane tuniki. Naprawdę mi się to podoba.





Miasteczko San Juan Chamula  słynie z przedziwnego kościoła .  Z zewnątrz wygląda normalnie...








Natomiast wnętrze ma zadziwiające.  Jest tam mnóstwo świec , których światło odbija się w lustrach otaczających figury świętych. Na podłodze, usłanej gałązkami sosnowymi, siedzą Indianie i odprawiają swoje rytuały , wykorzystując do tego świece, jajka i  żywe kurczaki. Kościół ten, to połączenie katolicyzmu i prekolumbijskich wierzeń Majów. Synkretyzm religijny w czystej postaci. Niestety, wewnątrz kościoła nie wolno robić zdjęć. Właściwie to dobrze, nie wszystko na tym świecie musi być sfotografowane.



Piękny też mają cmentarz, jak w całym Meksyku, bardzo kolorowy i jeśli można tak powiedzieć o cmentarzu... wesoły.












Rzut oka na miasteczko:










Ale mnie w tym miasteczku najbardziej urzekł indiański targ i wystawiane tam rękodzieło.




























Na jednym ze stoisk znalazłam coś, co mnie szczerze uradowało, a mianowicie włóczki, całe stosy włóczek :))) Możecie sobie wyobrazić jaka była moja radość, spotkać włóczki na indiańskim targu to jest to, co knitolog lubi najbardziej :)))








Oczywiście, że kupiłam :))) Całe cztery motki (te, które dotykam na zdjęciu ). Jak coś wydziergam , to się pochwalę ;)


Włóczka mnie wszędzie znajdzie, poprzednio w Madrycie  KLIK   , teraz u  meksykańskich Indian :)





piątek, 25 listopada 2016

Pomarańczowy piórkowy i Diego Rivera.




Nie było mnie przez chwilę na blogu, pojechałam na wakacje. Ja z tych , co wakacje mają w listopadzie ;)  Listopad to w Polsce ponury miesiąc i od kilku lat staram się w tym czasie gdzieś wyjechać, aby nie zwariować ;)  Jak mi się nie uda na dłużej to chociaż na krócej  np. na kilka dni do Barcelony KLIK   .  W tym roku wybrałam się do Meksyku. Meksyk od kilku lat był na mojej liście marzeń i wreszcie w tym roku się doczekał.  Jako że jestem knitologiem w podróży, to nie byłabym sobą gdybym przy okazji nie machnęła kilku fotek moim udziergom .

Moje uzależnienie od sweterków piórkowych sięga zenitu ,  tak więc przedstawiam mój następny Piórkowy.






Dane techniczne:

włóczka: mohair luxe paillettes ze stajni Lang Yarns
druty: 3,5 mm
zużycie: 5 motków (szósty motek zaczęłam po to aby zamknąć oczka, bo już mi się nie chciało pruć)
wzór: knitolog w podróży













No dobra, sweterek jak sweterek, nie on tu jest głównym bohaterem ;) Najważniejsze jest to co jest za moim plecami , murale Diego Rivery :))))


Zdjęcia zrobione zostały w Pałacu Prezydenckim w  Mexico City .










W Pałacu tym znajdują się przepiękne murale Diego Rivery  KLIK  , które przedstawiają całą historię Meksyku.






 Ten, kto oglądał film pt. Frida  KLIK   , zapewne pamięta to miejsce z filmu. Bardzo chciałam zobaczyć te murale, bo  mam lekką skłonność do murali i graffiti (kiedyś już pokazywałam sweterek z grafitti w tle) KLIK  .








I jeszcze rzut oka na detale.

















Gdyby komuś jeszcze mało było zdjęć sweterka ;) to proszę bardzo :














Mam nadzieję, że ktoś jeszcze do mnie zagląda, pomimo mojej dłuższej nieobecności na blogu :)